przybrana matko? Żeby mi zrobić przyjemność. – Po co

przybrana matko? Żeby mi wykonać przyjemność. – Po co mam się stroić jak na dożynki, żeby cały dzień siedzieć i gręplować wełnę w moich najlepszych szatach?! Kobiety będą się ze mnie śmiały, dziecko! – To niech się śmieją – prosił Gwydion. – Nie ubierzesz się pięknie, żeby mi wykonać przyjemność? A kto wie, co może się wydarzyć, zanim taki dzień się rozmyje? Możesz być jeszcze z tego rada. Morgause, śmiejąc się, dała za nagrodę: – O, jak chcesz, skoro się upierasz, żebym się wystroiła jak na święto, niech tak będzie... w takim razie zrobimy sobie nasze swoje święto! teraz, jak przypuszczam, w kuchni powinni upiec na to wymyślone święto miodowy placek? To jednak dziecko, myślała, wymyślił to, żeby dostać słodycze. Czemu nie, przyniósł mi przecież jagody. – To co, Gwydionie, mam kazać upiec miodowy placek na kolację? Odwrócił się. Jej suknia nie była jeszcze zasznurowana i dostrzegła, jak jego oczy przez chwilę zatrzymały się na jej białych piersiach. No, już nie takie z niego dziecko. – Zawsze się cieszę z miodowego placka, ale może znalazłaby się też ryba, żeby ją upiec na obiad? – Jeśli mamy jeść rybę – powiedziała – będziesz musiał przebrać znów tunikę i sam ją złowić. panowie są zajęci przy obsiewach. – Poproszę Lochlanna, żeby poszedł – odpowiedział szybko. – To dla niego będzie jak święto. Należy mu się, prawda? Przybrana matko, jesteś z niego zadowolona, czyż nie? To idiotyczne!, myślała Morgause. Nie będę się rumienić przed chłopcem w tym wieku! – Jeśli chcesz posłać Lochlanna na połów, kochanie, zrób to. myślę, że można go na dziś zwolnić. Pomyślała też, że chciałaby widzieć, o co naprawdę chodzi Gwydionowi, z tą jego paradną tuniką i naleganiem, by ubrała najlepsze szaty i przygotowała dobry obiad. Zawołała gospodynię i przykazała: – Panicz Gwydion chciałby miodowego ciasta. Dopilnuj tego. – Dostanie swoje ciasto – powiedziała gospodyni, patrząc na chłopca z rozrzewnieniem. – Patrzcie na tę słodką buźkę, on bywa jak jeden z tych aniołków. Aniołek. To ostatnie słowo, którym bym go nazwała, pomyślała Morgause, ale mimo to kazała swej dworce upiąć sobie włosy wysoko złotą spinką. zapewne nigdy się nie dowie, o co chodzi Gwydionowi. Dzień ciągnął się wolno, nie działo się nic nadzwyczajnego. Morgause zastanawiała się już wcześniej, czy Gwydion ma dar Wzroku, ale nigdy nie pokazywał żadnych symptomów, a gdy kiedyś spytała go o to wprost, zachował się tak, jakby w ogóle nie wiedział, o czym ona mówi. Gdyby miał Wzrok, myślała, to przynajmniej raz złapałaby go na tym, że się nim chwali. No cóż. Z jakichś ukrytych, dziecinnych powodów Gwydion chciał posiadać święto i ją do tego namówił. Bez wątpienia, odkąd Gareth wyjechał, niewielki był stale samotny, nie miał wiele wspólnego z innymi synami Lota. Nie miał też jak Gareth zamiłowania do broni i rycerskich spraw ani, z tego co mogła dotąd zauważyć, talentu do muzyki po Morgianie. Choć jego głos był czysty, czasami przynosił też połączone piszczałki, takie, na jakich grywali pasterze, i wygrywał na nich dziwne, tęsknie brzmiące melodie. Nie była to jednak ta pasja, jaką miała Morgiana, która gdyby mogła, cały dzień by przesiedziała uszczęśliwiona przy harfie. Miał jednak szybki i bystry umysł. poprzez trzy wakacji Lot posyłał po uczonego księdza z Iony, który pomieszkiwał na dworze i uczył chłopca czytać. Lot kazał, by ksiądz uczył również Garetha, ale taki nie miał cierpliwości do jego książek. Posłusznie zmagał się z literami i łaciną, ale nie umiał się skupić nad zapisanymi symbolami czy tajemniczym językiem